Dzisiaj zaczęłam ostatni etap leczenia (pomijając tablety, które będę łykała przez 5 kolejnych lat, jeśli będzie mi dane znaleźć się w grupie tych 70 %, którym uda się przeżyć) jakim jest radioterapia.
Dziwne to leczenie, leżysz rozgogolona na zimnym blacie, w zimnym pomieszczeniu ze ścianami grubości chyba na półtora metra i spodziewasz się jakiś czarodziejskich promieni, a tu nic...
ani widu, ani słychu...
no więc wizualizuję, że spływa na mnie czarodziejska moc, która wytłucze ewentualne pozostałości gada...
A że świat jest mały mogłam się właśnie przekonać przychodząc na to badanie...
technikiem okazała się być mama kolegi z klasy mojej Liduśki...
może dzięki temu będzie trochę przyjemniej :o)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz